BronyCon 2019 – rocznicowa relacja


Minął rok odkąd BronyCon odbył się po raz ostatni. Mimo iż organizatorzy swego czasu zapowiadali, że impreza odbywać się będzie co najmniej do 2025 roku, to w 2018 ogłoszono, iż edycja 2019 będzie tą ostatnią. Legenda kucykowych konwentów, największy, najlepszy i w ogóle... O ile co do wielkości nie ma z czym dyskutować, to czy w pozostałych kategoriach też był „naj”? W tym – spóźnionym o rok – tekście spróbuję odpowiedzieć na to pytanie. Zapraszam.

Zacznijmy jednak od wprowadzenia, podobnego jak to, jakie umieściłem przy relacji na Galacon – jak się tam dostać. Czemu, skoro więcej BronyConów nie będzie? Odpowiedź jest prosta: w USA jest jeszcze mnóstwo sporych konwentów. Harmonycon, Everfree North West, Ponyville Cider Fest, BABScon, Trotcon to tylko te najważniejsze. I prawdopodobnie, po kasacji BC mogą jeszcze zyskać na wielkości. Oczywiście o ile pozwoli na to szalejący wirus i konwenty wrócą w 2021 roku.

Największym problemem w dostaniu się na Bronycon były oczywiście kwestie finansowe. Bilety lotnicze, koszt hotelu, wiza (w czasie wyjazdu była nadal obowiązkowa, obecnie wystarczy wypełnić dużo tańszy wniosek ESTA), jedzenie na miejscu, bilety itp - to wszystko winduje cenę na dosyć absurdalny poziom. W opcji absolutnego minimum trzeba się liczyć z kwotą około 6 - 7 tys złotych. A wypadałoby jednak nie biedować na takim wyjeździe xD.

W samolocie znalazło się nawet jabłuszko dla księżniczki.

Kolejny problemik to ta „nieszczęsna” wiza do USA. O ile nasza piątka, lecąca razem na konwent dostała ją szczęśliwie, to jeszcze na Galaconie doszły mnie informacje, że kilku osobom z polski jej odmówiono – czasem z głupich powodów. Znajomy Rosjanin również dostał odpowiedź odmowną – choć jak wydawało się, spełniał warunki jej otrzymania o wiele lepiej niż my (choćby pod względem zarobków). Szczęśliwie, wizy do stanów już mieć nie trzeba. Szkoda, że nie ma już bronyconu - bilety lotnicze sporo staniały z tego powodu (pomijam wirusowe podwyżki)

Podobnie jak w przypadku Galaconu, nie ma tutaj noclegów na terenie konwentu – trzeba sobie samemu zorganizować hotel. Nam udało się dostać dosyć tanie pokoje bardzo blisko samego wydarzenia.

Widok z okna hotelu w Baltimore.

Podróż już zaczęła się małym „incydentem”. Jednego z nas zabrano na dodatkową kontrolę, wprawdzie ostatecznie wpuszczono go na teren USA, ale kosztowało to nas wszystkich sporo nerwów. Ciekawostką był fakt, iż urzędnikiem był polak i cała rozmowa była w naszym języku. Pozdrawiam tutaj wesołego pana z lotniska JFK  (na pytanie co z kolegą, któremu automat do odpraw wydrukował przekreśloną kartkę odpowiedział że "wraca do polski” a my prawie zawałów podostawaliśmy xD)

To jednak nie koniec problemów. Andrzej, o którym była mowa, został finalnie wpuszczony na teren USA, ale radość zaraz zniknęła, gdyż okazało się, że... jego bagaż nie doleciał na miejsce (jako, że lecieliśmy rosyjskim Aeroflotem z przesiadką w Moskwie – z powodu sporo niższej ceny niż LOT). A to był dopiero początek „eventów” na jakie trafialiśmy...

Po wielu molestacjach (łącznie z ultra korkami w Nowym Jorku, gdzie jedno skrzyżowanie stało się półtorej godziny i problemami z płatnością za samochód) dotarliśmy wreszcie do Baltimore. Zmęczeni okrutnie od razu praktycznie udaliśmy się spać. Następnego dnia czekał nas wielki dzień – początek BronyConu.

Widok na Baltimore Convention Center

Centrum konwentowe mieliśmy niedaleko hotelu, kilka minut piechotą. Budynek jest ogromny i robi świetne wrażenie. Zajmuje dwie przecznice, posiada też kładki nad ulicami, prowadzące do hoteli. Po przybyciu na miejsce czekała nas jedna z – jak się okazało później – głównych atrakcji Bronyconu: KOLEJKON! Ze względu na ogromną ilość ludzi, niemal każda atrakcja zaczynała się od odstania jakiegoś czasu. Mimo wszystko, nawet w kolejce nie było mowy o nudzie, a stojące osoby zawsze znajdowały coś co umilało czas. Już na samym wejściu spotkaliśmy jeden z wielu polskich akcentów – za nami stała osoba w mundurze Wojsk Ochrony Pogranicza. Obecna była też i lokalna (miej lub bardziej, ciężko było określić) telewizja, robiąca reportaż o wydarzeniu. Wejście do środka nie zabrało dużo czasu i po przekroczeniu drzwi uderzyła nas... fala chłodu! Biorąc pod uwagę upały, jakie panowały na zewnątrz, klimatyzowane wnętrze centrum konwentowego było istnym błogosławieństwem:)

Tłumy ludzi, jakie zastaliśmy na miejscu - a to dopiero początek, większość dojechała dopiero na weekend!

Po wejściu czekała oczywiście kolejna kolejka – tym razem do rejestracji. Ta jednak poszła bardzo sprawnie i kompletnie bezproblemowo. Zaopatrzony w identyfikator i koszulkę (oczywiście zanim ogarnąłem, że amerykańskie XL jest sporo większe, niż europejskie XL było już za późno, choć zaoferowano mi ewentualną możliwość wymiany, o ile zostanie jakaś w rozmiarze L. Ostatecznie nie skorzystałem z tej opcji, a koszulka nawet pasuje. 

Pierwsze wrażenie jest wręcz przytłaczające, o ile główny hol przy wejściu jest całkiem duży, to już kolejna (w której się trzeba było zarejestrować) była ogromna. A takich sal było kilka. Wszędzie jednak widać było tłumy ludzi, jakich ciężko uświadczyć gdzie indziej. Dziesięć tysięcy osób skupione w jednym (nawet tak wielkim) obiekcie robi kosmiczne wrażenie. Dodając do tego istny miks języków, które można było usłyszeć (zjechali ludzie z całego świata), czuło się moc tego miejsca. Organizacja robiła co mogła, jednak tak wielka grupa bronies robiła swoje i niekiedy widać było, że nie do końca sobie radzą z uporządkowaniem tłumów. O ile wspomniana rejestracja poszła szybko (za sprawą otwartych kilku stanowisk na raz) to już przy wejściu na salę ze sklepikami ładnie się korkowało.

Tutaj wyszła jedna z niewielu, ale jednak dosyć istotna wada konwentu. Jeden wielki kolejkon. Do wszystkiego (no może oprócz toalet xD). Na ciekawsze panele (jak choćby premierowy pokaz antologii, czy panele +18 (o nich później) trzeba było ustawić się w kolejce nawet kilka godzin wcześniej. Przy sklepikach wpuszczano z początku pewną grupkę ludzi, by następnie ograniczyć ich ilość na zasadzie „jedna wychodzi - jedna wchodzi”. Chyba, że miało się wejściówkę wyższego poziomu (choć nawet mój PLUS to było za mało, potrzebne były minimum Sponsorskie za 250$), wtedy wchodziło się nieco wcześniej osobną kolejką.

Rejestracja poszła, identyfikator i koszulka jest. Czas szaleć xD Tylko od czego zacząć... Gigantyczny program, ogromny budynek, cienki jak polsilver angielski, dziesięć tysięcy ludzi... łatwizna xD

Jeden z wielu świetnych cosplayów

Pierwszy dzień upłynął pod kątem poznawania obiektu i nieśmiałych rozmowach z napotykanymi ludźmi. Mimo kiepskiej znajomości angielskiego, jakoś szło, choć wielką pomocą dla mnie był tutaj (o wiele lepiej władający tym językiem) Paweł. Co ciekawe, na swojej drodze spotykaliśmy sporo osób, które miały coś wspólnego z Polską. Od rzeczy typu „jestem w 1/4, 1/2 Polakiem po historie jak to w 1920 roku rodzina uciekła z naszego kraju i osiedliła się w USA, a babcia robiła świetne gołąbki i pierogi). Niestety, wszechobecne kolejki nieco zniechęcały do paneli i ostatecznie udałem się w kierunku targowiska, pozbyć się gotówki i odebrać zamówionego wcześniej pluszaka. Szczęśliwie, byłem na tyle wcześniej, że dostałem się do środka bardzo szybko.


Kolejka w oczekiwaniu na otwarcie bazarku

Wejście na bazarek

Samo oczekiwanie minęło przyjemnie, a to za sprawą bardzo miłej atmosfery w kolejce. Zawsze dało się porozmawiać i pośmiać, umilając sobie czas. Hala ze sklepikami była ogromna, a samych stoisk mnóstwo – robiło się z tego małe miasteczko. Co można było zakupić? WSZYSTKO! Szkoda tylko, że mój portfel nie emanował zbytnim bogactwem (choć cienki też nie był, ale to za sprawą amerykańskiego bankomatu, który wypłacił mi pięćset dolarów w... banknotach po 20 dolarów. Wspominałem, że bankowość w USA to średniowiecze?). 

Pierwsze, co zrobiłem, to odebrałem pluszową Celestię, o wiele ładniejszą, niż bym wcześniej podejrzewał (do samego końca nie wiedziałem, jak będzie wyglądać)



Ogromna ilość sklepików połączona z ograniczonymi funduszami poskutkowała koniecznością sporej selekcji zakupów. Na szczęście arty mnie nie interesowały za mocno, więc skupiłem się na innych rzeczach. 

Cudowna Celestia za jedyne 1400 dolarów. Zeszła momentalnie...

Po wstępnym obchodzie stoisk udałem się do sklepiku Andy'ego Price'a, gdzie odebrałem koszulkę z jego rysunkiem i zakupiłem kilka rzeczy: kilka szkiców i dwa plakaty (limitowana edycja - miał dostępne tylko po 100 sztuk danego rodzaju). Ze względu na kolejkę (a czego się spodziewaliście? xD) zamieniłem z nim tylko kilka słów – bardzo miła osoba.




Zakupy u Price'a

Spora część dnia zeszła na obchodzeniu targowiska i szukaniu czegoś do kupienia. Z niewiadomych mi jednak przyczyn, pierwszego dnia wydałem niewiele pieniędzy. Spłukałem się dnia następnego xD

W piątek przyszedł czas na kolejną wizytę na bazarku. 

Stoisko z komiksami – były dostępne także limitowane edycje!



Kucykowy Lenin? Proszę bardzo!


Można było nawet skorzystać z pomocy psychologów:)

Drugiego dnia emocje towarzyszące wydarzeniu nie opadały. Ponowne odwiedziny na targowisku poskutkowały zakupem mystery boxa, drugiego plakatu, figurki Celestii z Funko i breloka z zadkiem księżniczki xD

 


Mystery box zawierał trzy koszulki (niestety, Celestii nie było w ogóle w puli do wylosowania) z czego jedną można było wymienić na inną. Mystery box to mystery box, więc nic nie wymieniałem. Plakat z Celestią posłużył później do wzięcia pewnego autografu. Również i tego dnia nie odwiedziłem żadnych paneli, za to zauważyłem pewna ciekawostkę. Na terenie konwentu została wydzielona strefa dla dzieci, do której wstęp mieli tylko rodzice. Pozwoliło to całym rodzinom móc cieszyć się z kucyków, ewentualnie samym dzieciom, bez narażania ich na kontakty z co bardziej „broniaczowymi” broniaczami. Ogólnie, konwent był też bardzo przyjaźnie nastawiony dla ludzi niepełnosprawnych. Widok przechadzającej się targowiskiem niewidomej osoby z psem przewodnikiem nie należał do rzadkości. 

Radocha nie schodziła z mordki, jednak drugi dzień powoli dobiegał końca i trzeba było wrócić do hotelu. 

Sobota zeszła nieco inaczej, wreszcie odwiedziło się panele. Na początek: Bitwa Fanfikowa! Na panelu wybierano najlepszy z najlepszych. I ciekawostka, gusta amerykańskich czytelników są nieco inne i bardzo popularne w Europie fiki skończyły na dalszych miejscach. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło – dostałem wiąchę tytułów, które sukcesywnie czytam i jak do tej pory się nie zawiodłem na niczym.

Panel fanfikowy

Następnym był dosyć heheszkowy panel o futrzakach, których nieco się na Bronyconie pojawiło, zachęcając do odwiedzenia Trotconu, w końcu „Bronies to dietetyczne futrzaki” Świetny panel, który niestety zleciał bardzo szybko i zaraz po nim pobiegliśmy do Sali Chaosu na panel z DRAMATYCZNYM CZYTANIEM MAILI I HISTORII Z SOCIAL MEDIÓW. Jako że prelekcja była +18 na wejściu sprawdzane były dowody osobiste (chwilkę trwało zanim osoba sprawdzająca znalazła datę urodzenia, pierwszy raz miała w ręku polskie dowody osobiste xD).

Szoł mast gołomp!

Włosy się miejscami jeżyły od tego, co się słyszało. I choć w kilku miejscach ekipa dokonała pięknego „samozaorania¨ to w przeważającej większości wysyłane maile były bardzo „jakościowe”. Od dziwacznych żądań od organizacji, jak wprowadzenie do serialu Super Rainbow Dash, po całe stada maili od producentów zabawek erotycznych z pytaniem o możliwość wystawienia swoich produktów (oczywiście związanych z konikami xD). Piękny panel świetnie obrazujący, z czym muszą się zmagać organizatorzy takich imprez. Z kolejnych ciekawostek, w tej sali można było kupić normalnie alkohol (w końcu to tutaj odbywały się panele 18+), wymagana była jednak ponowna weryfikacja wieku przy ladzie. Powód? O ile panel był +18 to pić alkohol mogły w tym stanie osoby dopiero powyżej 21 lat.

Fotka z Cadance w trakcie czekania w kolejce do autografów.

Po panelu przyszedł czas na autografy. I choć do wyboru było sporo sław, których autografy bardzo bym chciał mieć (oprócz M.A. Larsona, który podpisywał kompletnie wszystko, łącznie z koparką na budowie obok konwentu (sic!) - LINK to szaleństwa zakupowe sprawiły, że mogłem sobie pozwolić na tylko jeden. Wybór był więc prosty...

Lauren Faust? Nieee. Zresztą kolejka po autografy do niej była absurdalnych rozmiarów i chętni z nas po wpis od niej musieli czekać około 7 - 8 godzin. Czemu tak długo? Mnóstwo osób mających wejście bez kolejki również chciało ten autograf (sponsorzy i osoby niepełnosprawne obsługiwane były poza kolejnością)

Bonnie Zacherle, twórczyni kucyków? Kuszące i to bardzo, ale nie

Wspomniany M. A. Larson? Nope.avi

Z ostatnimi wolnymi pieniędzmi (w końcu trzeba było coś jeść xD) ustawiłem się w kolejce do samej Nicole Oliver, księżniczki Celestii!

Można powiedzieć, że osiągnąłem wszystko... z nerwów aż zapomniałem języka. Każdego... Z pomocą przyszedł Paweł, który dodatkowo dołożył do pieca (Mówiąc Nicole że jestem największym fanem Celestii w Polsce), potęgując zdenerwowanie. Koniec końców zdołałem jakoś wydukać te kilka słów i na koniec... PRZYTULIŁEM CELESTIĘ! Aż osiwiałem z radości (udowadniając, że też tak można xD). 

Kredke i Księżniczka Celestia we własnej osobie (Nicole Oliver)

Po obfitującej w emocje sesji z autografami udałem się na koncert. I choć niezbyt mnie ciągnie do fandomowej muzyki (szczególnie dupbstepów), to nie mogę powiedzieć, bym nie był zadowolony.  Trafiłem akurat na koncert Black Gryphona i jego brata i muszę przyznać, że słuchało się wyśmienicie. O koncertach nieco więcej poniżej w relacji ze strony Wonsza. Dopiero, gdy na scenę wyszła jakaś amerykańska kapela, grająca „żodyn nie wiedzioł co, żodyn” stwierdziłem, że czas udać się do hotelu. A szkoda – niedługo po moim wyjściu można było na żywo usłyszeć jeden z legendarnych chantów: Chant of Immortality.

Targowisko konwentowe

Niedziela ranek i humor nieco zepsuty. Czemu? Ostatni dzień ostatniego Bronyconu... Dzień zszedł na „zwiedzaniu” konwentu. Na nieco dłużej zatrzymaliśmy się przy kapliczce ku czci ostatniego Bronyconu. Każdy, kto chciał mógł złożyć tam wybrany przez siebie przedmiot. Ludzie zostawiali wszystko, co tylko mogli już od pierwszego dnia. Na koniec, powstał całkiem imponujący śmietnik:)

Mega Koszerna Pianka

Naciśnij F by zapłacić respekt.

Niestety, wszystko co dobre musi się skończyć; po bardzo emocjonujących czterech (niemal, gdyż czwarty właśnie się kończył) dniach konwentu, przyszedł czas na aukcję charytatywną i ceremonię zamknięcia. W międzyczasie spotkałem jeszcze znanego z „patykucy” RoundTripa.

What the hay...

Aukcja była pokazem bogactwa i kapitalizmu xD Ceny, jakie osiągały kolejne przedmioty przyprawiały o zawrót głowy. O próbie licytowania czegokolwiek nie było nawet mowy:)

To koniec?

Ceremonia zamknięcia zaczęła się dosyć zabawnie. My widzieliśmy wszystko na żywo, natomiast osoby w sali obok oglądały całość na wielkich ekranach... z sporym opóźnieniem. Wystarczy powiedzieć, że kiedy my kończyliśmy się śmiać z żarcików to oni dopiero zaczynali (wtedy zaczynaliśmy śmiać się z nich i tak w kółko xD). Jednak im bliżej końca, tym było smutniej i nieco łez poleciało.

Dziesięć tysięcy dwieście piętnaście osób bawiło się przez cztery dni Bronyconu. Ilość ciężka do wyobrażenia, biorąc pod uwagę konwent poświęcony MLP. Nawet Galacon - największy w Europie zbierał „ledwo” około 1200 osób (a przecież to i tak ogrom w porównaniu do naszych krajowych spędów). Tłumy, bardzo przyjaźnie nastawionych ludzi robiły tę imprezę. 

Nawet teraz ciężko mi się o tym pisze i oczy się nieco pocą: Dla mnie wizyta na Bronyconie była swoistym ukoronowaniem lat spędzonych w fandomie kolorowych kucyków, a same przygotowania kosztował mnie ogromną ilość wysiłku i nerwów (czy dostanę wizę? czy starczy mi pieniędzy? a jak mnie nie wpuszczą? itp). Osiągnięciem z którego jestem dumny i które uważam za jeden z większych sukcesów w dotychczasowym życiu. Sam konwent to zupełnie inna liga, niż to, do czego byłem przyzwyczajony po Galaconie choćby. Chodząc po targowisku widzisz tych wszystkich słynnych artystów, których artami się zachwycało przez lata, to też koncerty osób, których dotychczas można było najwyżej na youtube posłuchać, lub znało się z tylko wirtualnie. 

Nadchodzi jednak czas by odpowiedzieć na zadane na początku tego, nieco długawego, tekstu. Czy Bronycon można określić tym „naj”? Tak. Nie tylko biorąc pod uwagę skalę wydarzenia. To też niesamowity klimat i atmosfera, na które składało się dziesięć tysięcy ludzi z całego świata. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie, ten fragment imprezy, w którym czuł się najlepiej. I wszędzie otaczali cię wspaniali ludzie. Po raz ostatni chyba już można było poczuć moc, jaką ma ten fandom, poczuć się częścią czegoś wielkiego i wspaniałego. Ten pierwszy raz i zarazem ostatni...

Wspomnienia o Bronyconie są u mnie nadal żywe. I prawdopodobnie jeszcze długi czas będę wspominał wyjazd mojego życia

Reklama Bronyconu na dworcu w Baltimore.

Na zakończenie, mała lista rzeczy, które się popsuły, lub nie działały jak powinny, lub były wystarczająco absurdalne by o nich wspomnieć.

- Dodatkowa kontrola przy wjeździe do stanów i problemy z nią związane.
- Wspomniany bagaż Andrzeja, który został na lotnisku w Moskwie.
- Brak chodnika po wyjściu z lotniska w Nowym Jorku. Cóż mieliśmy zrobić... dzień dobry pan uber xD
- Poland Spring ulubioną wodą murzynów w okolicy xD
- Przegięte korki w Nowym Jorku w godzinach szczytu.
- Zderpiony bankomat na lotnisku - bo po co wyświetlić komunikat o przekroczeniu limitu wypłat urządzenia. Najlepiej wypluć kartę i sam się domyśl czemu xD
- Problemy z płatnością za wypożyczony samochód.
- Turbo problem z płatnością za hotel - nagle z konta Pawła wyparowało około 800 dolarów. I wisiało gdzieś w powietrzu, hotel ich nie dostał.
- Murzyn z wodą za dolara na skrzyżowaniu przed konwentem - nie wiem kim jesteś, ale w tym upale uratowałeś setki istnień (tak, zebra z filmiku to hołd dla tej osoby xD)
- Chleb, którym lepiej można było pozmywać naczynia niż gąbką (poważnie, amerykanie mają okrutnie kiepskie pieczywo)
- Bagietka z Walmarta, która po trzech dniach była jak nowa (co nie znaczy że dobra xD)
- Popsuty autobus którym wracaliśmy do Nowego Jorku. (thx Paweł xD) Do miasta dojechaliśmy po północy. I znów „dzień dobry pan uber”
- Popsute metro, którym pędziliśmy na lotnisko wracając do kraju. (thx Paweł xD)
- Temperatura na powierzchni: 30, temperatura na stacji metra: 40 temperatura w pociągu metra: 15
- Klimatyzacja ustawiona na maksymalne obroty tworząca istne tornada.


Kilka słów od Wonsza

BronyCon był moim marzeniem od kiedy obejrzałem w 2012 roku relację krakowskiego Bronego, Szóstego, z ówczesnej edycji. To było coś wspaniałego, nigdy nie sądziłem, ze uda mi się kiedyś tam pojechać. Na szczęście rzutem na taśmę udało się załapać na ostatnią edycję i mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że była to najlepsza impreza kucykowa na jakiej byłem, choć nie zdeklasowała konkurencji i nie na każdym polu było kolorowo.

Zacznę może od pozytywów. Przede wszystkim skala robi robotę. Bywałem w wielu obiektach uważanych za duże, byłem kilka razy na Pyrkonie, który osobowo jest czterokrotnie większy niż BronyCon a powierzchniowo może nawet kilkanaście razy, ale tam przede wszystkim to są hale, mniejsze, większe, do tego kilka nieco bardziej wypełnionych budynków, wszystko jest bardzo rozproszone i niespecjalnie czuje się tę wielkość, tutaj jednak jest inaczej. Ponad 10 tysięcy Bronies pod jednym dachem ogromnego budynku robi piorunujące wrażenie. Na początku nie jest może tak imponująco, bo hol główny jest raczej średniej wielkości i nawet budynek mojego wydziału w środku wygląda na większy, ale zabawa zaczyna się dopiero w momencie, kiedy uświadomimy sobie, że hol główny jest jednym z mniejszych w całym budynku. Jedną z pierwszych rzeczy po odhaczeniu rejestracji było zwiedzanie budynku. Posiada on parter z holem głównym i 3 piętra. Na potrzeby konwentu oddane do użytku były 2 piętra, w sumie to półtora, bo jedno było w połowie niewykorzystane ze względu na inny event odbywajacy się w tym samym czasie, ale o tym później. przejście na piechotę całego kompleksu zajmuje trochę, do tego trzeba pokonywać sporo schodów, na szczęście jak na Ameryke przystało są one ruchome. Kiedy doszedłem na koniec 2 piętra, które było największe (budynek ma taką charakterystykę, że im wyżej tym większa powierzchnia, ponieważ ma w środku nieregularny kształt) i zobaczyłem schody na trzecie, które było jeszcze większe to naprawdę poczułem respekt wobec tego obiektu, nigdy takiego nie widziałem, nie był specjalnie wysoki, ale za to powierzchnię miał wielką, można momentami korytarze i sale mierzyć w boiskach piłkarskich, choć może do tych pełnowymiarowych nieco brakuje, to na orliki już jak najbardziej można to przeliczyć. Do tego dochodzi oczywiście liczba ludzi, która była w tym roku rekordowa, choć jest to słodko-kwaśny kamień milowy, bo udało się to osiągnąć tylko dzięki informacji, że to ostatnia edycja. 10 215, tyle osób wzięło  udział w tegorocznej edycji. To niewiele mniej niż liczy sobie miejscowość z której pochodzę. Świadomość, że można zebrać tylu fanów kucyków w jednym miejscu mocno podbudowuje.

To jest chyba największa siła BronyConu, buduje w człowieku poczucie bycia częścią czegoś wielkiego, że człowiek nie jest sam w tym szaleństwie mimo wszystko. Polska od dawna, choć mówię to z przykrością, ma na meetach atmosferę dekadencko-grobową. Stale malejąca frekwencja może wpływać na morale, na moje na pewno. Doszło do tego, że ledwo osiągnięte 100 osób na meecie to dobra liczba, a 200, które było na Kucykonie to wynik godny pozazdroszczenia, co jest smutne kiedy pomyśli się, że jeszcze 3 lata temu bez problemu na MECu w Warszawie było nieco ponad 300, a jeszcze rok wcześniej Vistulian zebrał 360 i bardzo zbliżył się do historycznego  rekordu Polski z 2012 roku. Tutaj jednak było inaczej, czuć było tę siłę, wielkość i energię życiową drzemiącą nadal w fandomie. Bardzo mnie to podbudowało, bo pokazało, że ludzie nadal są, nadal chcą się bawić w to wszystko i wciąż im zależy, powiało trochę wtedy dawnymi czasami, kiedy fandom szturmem zdobywał internet i leciał na rekord w każdej kwestii.

Innym mocnym punktem konwentu były atrakcje czekające na ludzi. GalaCon przyzwyczaił mnie raczej do tego, że atrakcje na zachodnich konwentach są zupełnie inne niż w Polsce i jest ich mniej. Tutaj było nieco inaczej, atrakcje miały nieco bardziej polski charakter, było dużo prelekcji o mniejszej skali i tematyce podobnej co u nas, choć wielkie panele z gośćmi specjalnymi też się trafiały i to w niemałej ilości, całość przemnożona przez skalę wydarzenia i ilość dostępnych sal na atrakcje sprawia, że program był naprawdę ciekawy i warto było pójść na co najmniej kilka(naście) punktów, choć mi udało się być tylko na jednej atrakcji.

Spośród atrakcji najbardziej na plus wyróżniły się koncerty na BronyPaloozie, gdzie przez 3 dni wieczorem występowało wielkie grono muzyków fandomowych. Przekrój gatunków był naprawdę szeroki, choć dominowała elektronika. Koncerty w niczym nie ustępowały tym prawdziwym, było super nagłośnienie, ekrany z wizualizacjami, wielkie wyświetlacze na których pokazywany był na żywo obraz z kilku kamer, które rejestrowały wszystko. Do tego liczna publika, która podczas występów najpopularniejszych artystów szła w tysiące ludzi. Coś takiego w Europie nie zdarzyło się od lat na naszych konwentach. Na BUCKu było podobnie z tego co wiem, choć nigdy nie byłem. Podobną energię na GalaConie widziałem tylko raz kiedy grali Black Gryphon i Michelle Creber, wtedy faktycznie ludzie się bawili i czuć było, że to prawdziwy koncert. Poza tym niestety od lat wygląda to tak, że DJ gra jakiegoś seta, na sali jest kilkadziesiąt osób, z czego większość podpiera stoliki na sali lub siedzi na krzesłach a pod sceną bawi się dosłownie parę osób. Tutaj czułem się momentami jak na jakimś wielkim festiwalu muzycznym, było wszystko - tłok, ścisk, lasery, dym, kilka razy oberwałem od osób, które skacząc nie kontrolowały swoich ruchów, po prostu prawdziwy koncert z krwi i kości. Do tego możliwość usłyszenia wielu moich ulubionych muzyków na żywo na wielkich głośnikach była dla mnie bezcenna.

Na zakończenie: Firma u której wypożyczany był samochód właśnie zbankrutowała (thx Paweł xD)

Komentarze

Popularne posty