Littlepip’s Little Party 2024 – relacja
Kiedy redakcja próbowała wgrać na bloga zdjęcia na Pokaż Swojego Kucyka (mam nadzieję że pamiętasz o PSK, Mere) bawarscy bronies urządzili bardzo nietypowego ponymeeta. Poniżej powinien być jego opis ale i tak pewnie zamiast niego puszczą “Antyprzygody”, albo jakiś inny zapychacz.
Ponoć byli tacy, którym udała się ta sztuka, co więcej spodobało im się. Dla takich ludzi powstało właśnie Littlepip’s Little Party, ponymeet w górach Harz. Chociaż organizatorzy napisali że jeśli ktoś przyjechał tylko dla towarzystwa lub dla napitków to go nie wygonią od razu. Wydarzenie nietypowe bo z jednej strony zachód, ale równocześnie kameralne i z noclegiem. Często ludzie narzekają że po co robić temat przewodni konwentu, skoro on po prostu sobie istnieje i to w sumie tyle, co można o nim powiedzieć. W przypadku LPLP organizatorzy poszli na całość i nie tylko zorganizowali falloutowe atrakcje ale i miejscówkę. Wydarzenie odbywało się w dawnym sanatorium.
Sanatorium dla dzieci z 1928 roku było położone w dwudziesto jedno hektarowym parku niedaleko Harzgerode. Idealne miejsce żeby sobie pokucykować w spokoju z dala od wścibskich normików.
Kompleks przestał działać w 1998 roku, lecz zachował się w zaskakująco dobrym stanie, a przynajmniej jak na lokację ponymeeta.
Przy takiej końkurencji TygrysekG może się schować w Domu Śląskim.
Zachęcająco wyglądająca miejscówka to podstawa.
Tak, to też fotka z lokacji.
Spaliśmy tutaj. O ironio ten budynek wcześniej pełnił funkcję szkoły specjalnej.
Gdyby posprzątać byłoby jak na Twilightmeecie, a jakby jeszcze działało ogrzewanie to nawet jak na Amberze!
Oprócz spanka i atrakcji na miarę dużego konwentu (i nie ma tu żadnego przesadyzmu. Były panel, bazar, wiedzówka, dwóch DJów) organizatorzy zapewnili również przygotowywane na miejscu posiłki. Oprócz tego goście mieli też możliwość przynoszenia swojego żarełka i napitków. Również tych alkoholowych.
Kuchnia, biuro, recepcja i co sobie zamarzysz. To tu dostawaliśmy pakiety konwentowe i można było zdobyć walutę: kapsle. I to nie jakiekolwiek, a z Sparkle-Coli. Dużo dodawało to do klimatu. Zarówno jeśli chodzi o Fallouta, jak o urok korzystania z waluty unarnej. W kuchni i barze byli jednak na to przygotowani. Nie cackali się i wsypywali je na wagę. Taki kapsel warty był mniej-więcej złotówkę i pięć groszy.
Kapsli nie trzeba było koniecznie mieć z kuchni. Równie dobrze można je było chociażby wygrać w blackjacka, albo w innych konkursach. Również można było pracować w kuchni i także zarobić kilkanaście kapsli (w przeliczeniu stawka godzinowa większa niż minimalna w Polsce). W ogóle regulamin był luźny i mam wrażenie że powstawał wraz z rozwojem wydarzeń. Chociażby pierwszego kwietnia dowiedzieliśmy się że każdy ma obowiązek wziąć w konkursie cosplayu.
Każdy uczestnik dostawał woreczek na kapsle, program i IDeka. Nie ma go na tym zdjęciu, bo miał formę naklejki.
Bogato wyposażona jadalnia. Dania z kuchni były dostarczane przez ostatnie okno. Warto też wspomnieć, że wszystkie nawiązywały do uniwersum i dość często pojawiał się w nich motyw kanibalizmu. Głównym daniem w sobotę była między innymi konina.
Elektroniczny system informacji konwentowej.
Bazarek SFW i NSFW połączyły się niczym NRD z RFN. Wbrew plakatom nie był to drugi bazar Europa, ale i tak stosunek ilości wystawców do zwyczajnych uczestników był rekordowo wysoki. Cały szpej nie zmieścił się w jedynym ogrzewanym pomieszczeniu na conie, ale za to zmieściła się muszla Klozetowa, przy której zebrani w krąg uczestnicy wykonali piosenkę o tematyce okołodefekacyjnej przypominając o przeznaczeniu owego sprzętu.
I would rather sing about shit than buy it.
Kucykowe dobroci i jedyny czynny grzejnik.
Wejście do sklepu Torbena.
Niestety “EqueTripa” zabrakło. Może dodrukują do następnej edycji.
Rozplanowanie pomieszczeń było zupełnie takie jak na polskim konwencie, jednak większość z nich permanentnie zmieniła się w sleeproom. Chociaż karaoke zmieściło się między materacami większość atrakcji odbywało się na mane’ie w głównym budynku kompleksu. Panel, wiedzówka, zabawy. Oprócz tego w planach był też nocny spacer oraz zwiedzanie sanatorium.
I to wcale nie było tak, że konwent był po niemiecku. Oficjalnym językiem był angielski. Ludzie, owszem, zaczynali mówić po niemiecku, ale jeśli patrzyłeś się na rozmówcę wystarczająco długo wzrokiem myślą nieskalanym to przestawiał się na angielski. Oprócz Niemców i Polaków byli też chociażby goście z Wielkiej Brytanii i Rumunii.
Był też bar w którym oprócz napojów w puszkach i butelkach serwowano tematyczne drinki. Oczywiście dało się dostać Sparkle-Colę, ale ja jednak się rozsmakowałem się w “bat pony special”, który nie wiedzieć czemu w zdecydowanej większości składał się z mango.
Uzbrojenie żołnierza NLR. Ekologiczne bo po bitwie Luna zje skórki, znaczy się łuski.
Kiedy koniczyna jest tak ostra że na klopie aż nogę oderwie. Wbrew tak prezentującej się złazienki nie był to brudnocon. Zadbano o działające prysznice i toaletę.
Meet był udany, zabawa przednia. Ponoć nad Wisłą też są fani szarej jednoróżki. Przetarliśmy Wam szlaki, wiecie gdzie jechać. Serdecznie polecam! Dziękuję organizatorom za organizację i uczestnikom za uczestnictwo. Bez nich nie byłoby tak samo. Oprócz organizatorów chciałbym podziękować też:
- KWW za zachęcenie mnie do wyjazdu, towarzystwo, zdjęcia i przeczytanie tego tekstu;
- Poniemu i Cygnusowi za znalezienie mi zajęcia gdy czekałem na przesiadkę i podzielenie się spostrzeżeniami na temat meeta;
- jeszcze raz Cygnusowi za dopuszczenie tekstu in blanco;
- Midnight Bloom oraz kolejarzom, bo bez nich bym tam nie dojechał i nie wrócił
- i redakcji FGE, za to że jeszcze jej się chce cokolwiek.
LPLP się skończyło. Do zobaczenia na PonyCampie. To pisałem ja, Ryk. A teraz coś, na co wszyscy czekaliście: pluszaki!
Tańczyłem z tą Fluttershy, ale ciii…
Łiii!
Przypis: Następny Poziom
Nowy Profit: Koń Jakucki – po przetrwaniu dwóch lodowatych nocy, twoja odporność na zimno wzrasta o 20%.
Z tego co wyczytałem z ulotki znalezionej na GalaConie to LPLP ma zamiar powrócić w następnym roku. Strona wydarzenia: https://lplp.pony.style/ Kanał na Telegramie: https://t.me/s/LPLPinfo
OdpowiedzUsuńW ramach ciekawostki kolejowej dodam że pociąg na zdjęciu był jedyną szynową opcją wydostania się z Harzegorde. Tak, to wąskotorowy parowóz. Dodam, że skład składający się z trzech wagonów miał czynne ogrzewanie parowe i toaletę z otwartym obiegiem.
Bardzo ciekawe ale dziwi mnie, że budynek nie wygląda jakby go porzucono prawie 30 lat temu.
OdpowiedzUsuńNie ma zbyt dużo wandalizmów bo cała miejscówka jest bardzo słabo dostępna. Poza tym nie jest to teren całkowicie opuszczony. W jednym ze skrzydeł mieszka pani, która pilnuje terenu.
Usuń