Mare Fair 2024 - relacja


Let's make it bigger!

Wszystkie kucykowe konwenty zostały opanowane przez futrzaków. Wszystkie? Nie! Jeden Mare Fair organizowany przez nieugiętych anonków, wciąż stawia skuteczny opór futrzastym najeźdźcom.


Po wizycie na ostatnim Bronyconie w 2019 zawsze jakoś chciałem wrócić do USA na jakiś konwent. Wprawdzie pierwotne plany zakładały wizytę na Ponyville Ciderfest w Milwaukee, jednakże - jak to u mnie - plany uległy zmianie, głównie za namową znajomego. Wybór padł więc na Mare Fair. Powodów jest nieco, choćby przystępna data i świetna lokalizacja samej imprezy. A także bardzo pozytywne opinie z pierwszej edycji konwentu. Pierwszy Mare Fair zgromadził około 500 osób - jak na randomowy konwencik organizowany za pośrednictwem owianego niezbyt dobrą sławą boardu /mlp/ na 4chanie to i tak był świetny wynik. Założenia Mare Fair 2 były podobne, jednak dosyć szybko wyszło, że będzie to większe wydarzenie niż pierwotnie zakładano. Nie spodziewano się chyba aż takiej różnicy. Ale nie uprzedzajmy faktów.

Miejsce tegorocznego Mare Fair. Hotel Marriott Orlando Airport Lakeside.

Zwyczajowo na początek: Koszty i jak tam dotrzeć.

I już na starcie zaczynają się schody. Mimo że międzynarodowe lotnisko jest w zasadzie obok, nie ma bezpośredniego połączenia na nie z Polski. Zostaje albo latanie z przesiadką, albo - wygodniejszy - lot bezpośrednio na lotnisko w Miami i stamtąd udanie się na miejsce konwentu. Orlando nie jest daleko, jednakże dochodzi tutaj koszt transportu i z powrotem. W naszym przypadku wszystko wyniosło to około 6000 zł od osoby (nie licząc jedzenia, choć te nie jest jakoś wybitnie drogie). Wybierając lotnisko w Orlando, ograniczając zwiedzanie i poruszając się wszędzie pieszo można to zbić do około 5000 złotych. Różnica kusząca, prawda? Jest jednakże tutaj sporo "ale":

- lot bezpośredni jest sporo wygodniejszy, plus niweluje ryzyko zgubienia bagażu po drodze - niby nie zdarza się za często, jednakże już na Bronyconie jednemu z naszej ekipy nie doleciała walizka z ubraniami. 
- klimat Florydy jest okrutny. Bardzo okrutny. Gorąco połączone z wilgotnością powietrza sprawia, że poruszanie się pieszo jest zwyczajnie kiepskim pomysłem. Już po chwili się cały lepisz, a do tego szybko się męczysz. Zwyczajny jak na nasze warunki spacer 20 minut w jedną stronę do sklepu wykończył mnie jakbym tam biegł.
- dodatkowo, USA jest stworzone dla samochodów. Tutaj zwyczajnie często nie ma nawet chodnika, którym można by dojść do tego sklepu. 

Rozwiązania są dwa: siedzisz w klimatyzowanym hotelu (jest na miejscu też restauracja) albo  - jak chcesz coś zwiedzić (a jest co oglądać w okolicy, oj jest) wynajmujesz samochód. Jako, że lądowaliśmy w Miami, wybraliśmy samochód - za wynajęcie dużego (jak na nasze standardy; siedmioosobowego Chrysler Pacifica) wyszło taniej niż byśmy zapłacili za przejazd w między Miami a Orlando pociągiem. A benzyna jest w Stanach sporo tańsza niż w Polsce. Auto daje ci też ogromną swobodę, chcesz gdzieś pojechać? Wsiadasz i jedziesz. Powiem nawet więcej, samochód w tym miejscu to często wręcz konieczność. Nie jest jednak tak, że są same zalety tutaj. Wypożyczalnia pobiera sobie bardzo wysoką kaucję - w naszym wypadku 500 dolarów. Wprawdzie jest to na koniec zwracane, ale zamrażasz sobie konkretną kwotę na czas wyjazdu. Podobnie hotele - każdy pobierał depozyt około 100 dolarów. 

Podsumowując, jeśli lecisz sam z nastawieniem tylko na konwent, lepiej wybrać lot z przesiadką do Orlando - wyjdzie nieco taniej, a i transport do hotelu zapewniał hotel oraz... zwariowany MAREVAN - wynajęty przez anonka bus, którym woził ludzi na tej trasie. 




Kursujący pomiędzy lotniskiem a hotelem Marevan. Numer telefonu na tylnych drzwiach jest prawdziwym numerem.

Jeśli jednak lecicie w kilka osób i chcecie przy okazji coś pozwiedzać - np jak nasza czteroosobowa ekipa - śmiało można brać samochód. Co można zobaczyć w okolicy? A choćby Kennedy Space Center, Disneyland czy Miami. A to tylko przykłady, bo miejsc jest o wiele, wiele więcej.

Jedzenie jest całkiem tanie. Sporych rozmiarów porcja, która wystarcza spokojnie na pół dnia, a niektórym nawet na cały, kosztowała nas 12 dolarów. W tej cenie przystawka, którą to samą można było się zapchać, główne danie z burgerem i frytkami i napój z dolewką. Dla niektórych nie do przejedzenia. A to „zwykły” zestaw, który można było jeszcze powiększyć. Smakowo było naprawdę bardzo dobrze. 

„Zwykły” zestaw za 12 dolarów

Nie potrzebujesz też już wizy do USA. Wystarczy wypełnić wniosek ESTA - można to zrobić online.

Przejdźmy do naszego wyjazdu. Lot z Okęcia zszedł wyjątkowo szybko i przyjemnie. Problemy zaczęły się już na lotnisku w Miami. Cała nasza czwórka została zatrzymana na dodatkowe kontrole. Bardzo szczegółowe kontrole. Poza bagażami sprawdzono nam dokładnie zawartość telefonów, na czas kontroli zabrano je razem z paszportami. Oczywiście nie dostaliśmy powodu całego tego zamieszania, zachowanie też nie było do końca profesjonalne (śpiewanie intra do MLP wprawdzie zgodnie z zamierzeniem przesłuchującego nas, rozładowało nieco napięcie, ale było w zasadzie... poniżające?). Ponad dwie godziny siedzenia i czekania aż ogarną wszystkich czterech. Mnie w chyba najmniej „trzepali” (i pan oficer miał ciekawą minę jak otworzyłem walizkę i pierwsze co zobaczył to duża pluszowa Celestia), ale jednej osobie to w zasadzie chyba tylko do tyłka nie zaglądali. Finalnie zostaliśmy wszyscy wpuszczeni do USA, ale żadnych wyjaśnień nie otrzymaliśmy. Ogromnie wyczerpani całą sytuacją udaliśmy się do wypożyczalni samochodów. Tutaj poszło szybko i sprawnie, choć kaucję policzyli podwójnie (zamiast 250 dolarów jak informowali na stronie to 500). Samochód jak na nasze warunki był sporych rozmiarów i z mocnym silnikiem. Tutaj wielkie brawa dla Pawła, który to po całej sytuacji z celnikami na lotnisku, dał radę jeszcze prowadzić spory kawałek samochód do naszego pierwszego hotelu. Tam również było bezproblemowo - oczywiście poza kolejną kaucją (100 dolarów). 

Amerykański motel - typowe miejsce popełniania morderstw i ukrywania się przed policją xD

Zmęczeni szybko zasnęliśmy, jednakże ze względu na jetlag obudziliśmy się już po około 4 godzinach i z samego rana ruszyliśmy w drogę dalej. Tutaj również nie było problemów. Mimo formującego się huraganu pogoda nie była zła. Co jakiś czas nawiedzały deszcze - spore, choć bardzo przelotne. Szybka wizyta w Wendy's by coś zjeść i dotarliśmy na miejsce konwentu w Orlando. Zameldowaliśmy się w hotelu i - ku radości - otrzymaliśmy kucykowane karty do pokoi (które zresztą można było sobie zatrzymać!). Reszta dnia upłynęła nam na wizycie w lokalnym Walmarcie i Florida Mall, celem niezbędnych zakupów. 

Karta do drzwi hotelowych

I tak nastał dzień kolejny. Główną atrakcją, jaką planowaliśmy na ten czas była wizyta w Kennedy Space Center. I tutaj wyszła całkiem zabawna rzecz. Pierwotnie mieliśmy zamiar zwiedzać na własną rękę, jednak jeden z anonków zaproponował zorganizowanie wspólnego wypadu. Szybko przystaliśmy na tę propozycję bardziej zorganizowanego wyjazdu, połączonego z objazdem przylądka Canaveral. Przygotowano nawet pamiątkowe naszywki:

Pamiątkowa naszywka z wizyty w KSC

Niestety, coraz większy i groźniejszy huragan Helene popsuł nieco wyprawę. Objazd został odwołany i musieliśmy zadowolić się „klasycznym” zwiedzaniem. Co nie znaczy, że było źle, czy coś. Całe Centrum Kosmiczne robi niesamowite wrażenie i czas tam spędzony był czymś świetnym. Nawet jeśli w jednym momencie kazano nam - ze względu na zagrożenie tornadem - schować się do jednego z budynków. Akurat jak go zwiedziliśmy można było już bezpiecznie wyjść xD

Po zakończeniu zwiedzania, kompletnym przemoczeniu przez tropikalną burzę, wróciliśmy do hotelu. Szybkie ogarnięcie się i można było zejść na dół hotelu i odebrać identyfikator - tak, na dzień przed konwentem. Jako że miałem „lepszą” wejściówkę wraz z „identem” dostałem nieco rzeczy:

„Bonusy” do wejściówki: koszulka, mydło (xD) kupon na bułku do WAWA (zakryte kody bo nie używany xD) butelka i naszywka. Con book był w standardzie.

Akredytacja szła sprawnie i szybko dosyć odebrałem swoje rzeczy i nadszedł czas na kolejną „poza konwentową” atrakcję. Jeden z anonków wynajął dwie sale w pobliskim kinie i zorganizował wspólne oglądania filmu My Little Pony: The Movie. Muszę przyznać, że amerykańskie kina robią wrażenie - choćby wielkie fotele, które można rozłożyć niemal do pozycji leżącej.


Śmieszną całkiem rzeczą był fakt iż dostarczona kopia filmu do kina została zmodyfikowana przez organizatora eventu - podmieniono intro na pierwotną wersję. Kino nie robiło jak widać żadnych problemów z puszczeniem w zasadzie zmontowanej w domu wersji filmu xD Dodatkowo za 11 dolarów można było zakupić duży wór popcornu i ponad litrowy kubek coli. Jak dałeś radę to zjeść i wypić (ja np. wymiękłem po 1/3 worka tego popcornu) mogłeś wyjść i za darmo ci napełniali to ponownie. A mało kto z nas dał radę zjeść pierwszą porcję. Do hotelu wróciliśmy późno w nocy. 

I tak nastał pierwszy dzień konwentu.

Wreszcie:) Pobudka, szybkie ogarnięcie się i można już schodzić na dół. To niewątpliwa zaleta konwentów organizowanych w hotelu - szczególnie, jeżeli cena pokoi jest w zasięgu. Chcesz odpocząć? Możesz wrócić do pokoju, chcesz coś zabrać? Nie ma problemu, nie trzeba wychodzić na zewnątrz. Na dole już zaczynały się tworzyć kolejki - a właściwie jedna, na ceremonię otwarcia. Z powodu dużej ilości osób na ten cel udostępniono dwie sale, w których równolegle można było obejrzeć świetną animację (jest na samej górze tego wpisu). Po skończeniu, pokręciłem się jeszcze nieco po lobby w oczekiwaniu na otwarcie bazarku. Oczywiście wielka kolejka szybko przeniosła się w tamtą stronę, szczególnie, że przez pierwsze 30 minut wstęp mieli sponsorzy - mimo posiadania wyższej wejściówki, miałem nadal o jeden stopień za nisko, by z tego skorzystać. Efekt był taki, że gdy wreszcie udało się wejść, co lepsze rzeczy były już wyprzedane (w tym bardzo ładny pluszak Kirin Celestii!). Sprzedający wielkie pluszaki AZGchip już miał złożone stoisko - sprzedał wszystko zanim zdążyłem choćby zobaczyć co ma (bo kupić może i by było stać, ale nie byłbym wstanie zabrać tego do polski:). 



Bazarek był mały, można powiedzieć nawet, że jak na warunki konwentu zbyt mały. Na około tysiąc osób, vendor hall był wielkości mniej - więcej tego z PCH, gdzie było połowę mniej ludzi. Kilka kółek w środku i portfel zaczynał pustoszeć. Kupiłem świetnego wallscrolla z Celestią, pendrive z RD, poduchę z Dyx i koszulkę (też z Dyx). Do tego drobniejsze rzeczy jak monety, czy malutki szalik dla pluszaka. Chciałem kupić jeszcze pluszową Kirin Lunę, ale sprzątnięto mi z przed nosa. Na szczęście znalazłem tam jeszcze świetną Rain Shine.


Na koniec doszło jeszcze mydło o smaku Celestii xD 

Większość dnia upłynęła na kręceniu się po bazarku i lobby. Duża Celestia, którą udało się zabrać ze sobą zwracała uwagę, szczególnie że chodziła z tabliczką „Luna eats oats”. Tak mi minął pierwszy dzień konwentu. Przyzwyczajenie do dwudniowych „spoędów” sprawiło, że nieco dziwnie się można było poczuć:) Kawał dobrej zabawy, portfel już pusty a to dopiero piątek.

I tak nastał drugi dzień konwentu.

Kolejny dzień zacząłem od pójście na panel: Waifu Wedding Ceremony, gdzie można było... wziąć ślub. Wprawdzie, pierwotnie miałem iść tylko jako widz, ale finalnie dałem się przekonać. I tak oto Celestia została moją żoną xD Nie tylko zresztą moją, gdyż była tam jeszcze osoba z wielkim pluszakiem Słoneczka w sukni ślubnej. Tak, część osób przygotowała się do tego ubierając swoje pluszaki w ślubne suknie, a sami w garnitury. Nie przeszkadzało to jednak pójść „jak się stoi”. Nie musiał to też być duży pluszak. 

Świetny pluszak Celestii ze ślubnego panelu.

Śmieszną ciekawostką był fakt, iż ślubów udzielała osoba z zarejestrowanego w USA kościoła; na dodatek z urzędowymi uprawnieniami na udzielanie ślubów na terenie kilku stanów (na Florydzie niestety nie xD). Mam nawet papier potwierdzający małżeństwo. I co teraz Luniarze? xD


Po ślubie, ponownie pokręciło się po lobby i na bazarku świetnie spędzając czas. Atmosfera tego konwentu była wręcz niesamowicie przyjazna i czas zlatywał aż za szybko. Wieczorem jeszcze wpadliśmy na pluszakon, gdzie zostawiliśmy nasze maskotki i...


...udaliśmy się na nasz własny panel!

Wycięte, kto prowadził, bo wrzucono nas z imienia i nazwiska xD

I tutaj wielkie podziękowania dla Pawła za... uratowanie całości. Zestresowałem się i zaciąłem już na początku, jednak Paweł przejął inicjatywę i świetnie ogarnął całość. Ogólnie panel ponoć wyszedł dobrze a największy ubaw mieli ludzie z puszczonego fragmentu reportażu TVN na temat afery z zakazaniem MLP i Hello Kitty w jednej z szkół. Możliwe, że na kolejnej edycji Mare Fair pojawi się druga, ulepszona wersja tego panelu. 

Szybki powrót, odebranie pluszaków, po czym udałem się na kolejny panel:


Genialny panel będący swoista parodią „nawiedzonych mszy” z jeszcze bardziej nawiedzonymi kaznodziejami z USA. Prowadzący był zwyczajnie bezbłędny i fenomenalnie wszystko oddał - łącznie z wypędzaniem Discorda z biednego uczestnika i prośbami o datki xD

Co dalej? Jako typowi amerykanie załadowaliśmy swoje ploty do samochodu i przejechaliśmy całe ogromne 700 - 800 metrów żeby coś zjeść xD Reszta dnia upłynęła na szwędaniu się po konwencie, oraz... oglądaniu meczu futbolu amerykańskiego w pokoju i dalsze próby zrozumienia zasad gry.

I tak nastał trzeci dzień konwentu.

Niedziela wieczór i humor popsuty. Niestety, koniec imprezy i już nieco pokonwentowa depresja zaczynała działać. Głównym daniem dnia była aukcja charytatywna, choć jakimś sposobem zdołałem jeszcze wydać pieniądze na bazarku - na sporą srebrną monetę. Pogadałem też krótko z ludźmi z 1st Awesome Platoon, od których dostałem zaproszenie do ich serwera i mały pin, jako nowy członek formacji.

Aukcja charytatywna była... średnia. I to delikatnie mówiąc. Mimo ogromnej kwoty którą udało się zebrać - absolutnego rekordu dotychczasowych konwentów MLP, aukcja była miejscami zwyczajnie... nudna. A złożyło się na to kilka czynników: 

Mnóstwo przedmiotów - nawet jeśli dobrych to jednak 120 sztuk. 

Tragiczne światło skutecznie uniemożliwiające obejrzenia licytowanego przedmiotu. A kiedy ktoś podał wreszcie informację do elektronicznego katalogu, to... nie zawsze były czytane numery przedmiotów. I weź tu szukaj... 

Finalnie aukcja zebrała ogromną kwotę:


Ceremonię zamknięcia już sobie odpuściłem - w zasadzie na takowej bywam tylko na Galaconie; a i to tylko ze względu, że jest od razu po aukcji. Tutaj w międzyczasie odbył się jeszcze koncert Prince Whateverera, który po kilku odwołanych lotach wreszcie dotarł na miejsce. Co zatem robiłem? Cóż... kolejny meczyk w TV xD

Podsumowanie:

Przyznam, że ciężko jest opisać w dobry sposób ten konwent i oddać atmosferę całej imprezy. Mare Fair to aktualnie jeden z najlepszych konwentów na jakich miałem okazję być. Dostaliśmy imprezę jak za starych czasów - wypełnione niemal w 100% kucykami. Żadnych futrzaków, futrzakowych paneli (no oprócz tego z roastowaniem futer xD), futrzakowego szpeju na bazarku. Imprezę wypełnioną najbardziej zwariowanymi panelami jakie miałem okazję widzieć. Oraz... masą bardzo pozytywnie nastawionych, równie zwariowanych ludzi. Bawiłem się niesamowicie dobrze, jak na mało którym konwencie. Jeśli będzie trzecia edycja (która z pewnego względu jest jednakże zagrożona) jak najbardziej polecam się tam zjawić. 

Na zakończenie:

Dropy z konwentu

Komentarze

  1. Ciekawie brzmi, trochę zazdroszczę. I kiedy nagranie z panelu?

    OdpowiedzUsuń
  2. A co było w pierwotnym Intrze do My Little Pony: The Movie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dodatkowa scenka z witrażami, monologiem Twilight i Tempest schowaną w cieniu rozbijającą ten witraż. Poza tym w scence startowej wymieniona muzyka z coveru piosenki "We got the beat" na dedykowaną piosenkę "Equestria" którą stworzył Ingram (swoją drogą moim zdaniem totalnie niepasującą do dynamiki sceny). I to tyle z różnic.

      Usuń
  3. Bardzo sympatyczna relacja. Ale o koncercie Prince Whatevera mógłbyś dać więcej informacji. A poza tym wynika z tego, że fandom nadal żyje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na koncercie nie byłem, zresztą Prince'owi chyba z 4 razy odwoływali lot i finalnie zagrał za sam koniec konwentu.

      Usuń
  4. Odpowiedzi
    1. Z powodów tak technicznych, jak i czasowych niedzielne będą niestety za tydzień. Jestem w stanie proste wpisy typu osadzenie filmu jeszcze z telefonu ogarnąć, ale blogger pod tym względem to ssie mocniej niż luna je owies.

      Usuń
    2. PS: Ewentualnie jak praca pozwoli to ogarnę jak tylko mi naprawią neta w domu:)

      Usuń
    3. A gdyby tak zrobić ściepę narodową, tak żeby FGE, można było przenieść na coś sensownego? Mini serwer? Tak żebyśmy również mogli coś wrzucić. Np jakieś fajne obrazki. Widziałem na fejsie genialnie przerobione kucyki z G4 na G5 (Mane 6, Księżniczki / z wyłączeniem Flurry Heart/, CMC chyba też).

      Usuń
    4. Ducha nie trać. Jest git

      Usuń

Prześlij komentarz

Tylko pamiętajcie drogie kuce... Miłość, tolerancja i żadnych wojen!

Popularne posty